Reb Kopel trudnił się handlem alkoholem. Kupował wódkę i piwo w gorzelniach i browarach, a następnie sprzedawał je karczmarzom w Łukowie, gdzie mieszkał, i okolicznych wsiach. Ze względu na wysokie podatki oraz wrogie nastawienie otoczenia nie było to łatwe zajęcie. Kopel jednak nie zrażał się i nigdy nie tracił wiary i optymizmu.
Każdego roku rankiem poprzedzającym Paschę Reb Kopel sprzedawał jednemu ze swych szlacheckich sąsiadów cały posiadany chamec, czyli produkty zawierające zakwas, przede wszystkim chleb, ale także inne artykuły żywnościowe przygotowane na bazie sfermentowanego zboża. Postępował tak, bowiem Tora nakazuje Żydom, by w czasie Paschy nie posiadali żadnego zakwasu, na pamiątkę ucieczki z Egiptu, kiedy to jedli tylko przaśne placki. Na wiele dni przed tym świętem usuwają oni z domów wszelki chamec. Nie może pozostać ani okruszynka. Wydrapują je nawet spomiędzy szpar w podłodze. Wszelki zakwas musi być zjedzony, spalony lub usunięty w jakikolwiek inny sposób,
Ale cóż miał począć ktoś taki jak Reb Kopel, który handlował produktami na bazie zakwasu i miał pełny skład chamecu? Otóż przed nadejściem Paschy zwykł on sprzedawać całe swe zapasy komuś spoza żydowskiego kręgu. Sąsiedzi Kopla znali ten doroczny zwyczaj. Żydowski sprzedawca alkoholu zawierał z jednym z nich legalny kontrakt. Przekazywał mu swój towar i otrzymywał należność w gotówce, a po ośmiu dniach następowała transakcja odwrotna. Tymczasowy właściciel za przysługę otrzymywał drobne wynagrodzenie, najczęściej w postaci pewnej części towaru, który był przedmiotem handlowego układu.
Pewnego razu jeden z mieszkańców Łukowa wpadł na pomysł – a gdyby tak wszyscy nie-Żydzi odmówili starozakonnym kupienia ich wódki? W takim wypadku musieliby oni po prostu pozbyć się jej. Po co zadowalać się butelką lub dwiema w zamian za przysługę, skoro można mieć całe zapasy?
Gdy rano w wigilię Paschy Kopel zapukał do drzwi jednego ze swych sąsiadów, odmówił on grzecznie przeprowadzenia znanej mu transakcji. Zmieszany rabbi spróbował w kolejnym domu, ale sytuacja powtórzyła się. Po pewnym czasie zorientował się, że okoliczna szlachta zmówiła się przeciwko niemu. Tymczasem zbliżała się pora określona przez Torę. Kopel powinien się pozbyć chamecu najpóźniej godzinę przed południem. Nie było już czasu szukać nabywców wódki w innych miejscowościach.
Reb Kopel nie wahał się ani minutę. Wszystkie beczki, które trzymał w drewnianym składziku za domem, załadował na wóz i zawiózł nad rzekę. Tam, ku uciesze przyglądających się z pewnej odległości sąsiadów, ustawił je na nabrzeżu i głośno zawołał:
-Ogłaszam wszem i wobec, że pozbywam się tych beczek. Od tej chwili nie są one już moja własnością. Może je zabrać każdy, kto chce.
Następnie wrócił do domu, by przygotować się do święta.
Tego wieczoru Kopel zasiadł do sederu, czyli świątecznej kolacji, z sercem przepełnionym radością. Delektował się każdym słowem, gdy czytał fragment „Hagady”: „Dlaczego jemy przaśny chleb? Dlatego, ze ciasto naszych ojców nie zdążyło się zakwasić, zanim Bóg objawił się im i ich uratował”. W owe beczki z wódką i piwem zainwestował cały swój majątek. Mało tego – większość z nich kupił na kredyt. Był więc teraz bez grosza, a w przyszłości czekała go spłata ogromnych długów. A mimo to jego dusza była lekka i radosna jak pieśń skowronka. Nie posiadał ani kropli chamecu! Choć raz w życiu mógł pokazać swą miłość i przywiązanie do Boga. Pozbył się całego zakwasu, tak jak kazał mu Najwyższy. Oczywiście w swym życiu wypełnił już wiele bożych nakazów, ale nigdy aż tyle go to nie kosztowało i nigdy też nie spełnił micwy aż tak gorliwie!
Osiem dni Paschy minęło Koplowi w niczym niezmąconej radości. Święto jednak się skończyło i nadszedł czas wrócić do normalnych zajęć. Rabbi udał się do swego magazynu przejrzeć papiery i zastanowić się, jak rozpocząć interes od nowa. Pod drzwiami spotkał grupę bardzo niezadowolonych gojów.
-Hej, Kopel – zawołał jeden. – Myślałem, że chciałeś się pozbyć swej wódki. Skoro ogłosiłeś, że każdy ja może zabrać, to po co postawiłeś przy niej te psy, żeby jej strzegły?
Po nim zaczęli wyrażać swe niezadowolenie pozostali. Reb Kopel tymczasem spostrzegł, że przez cały czas trwania święta, dzień i noc, beczek pozostawionych na nabrzeżu pilnowała gromada srogich psów, które nie pozwalały nikomu się do nich zbliżyć. Stały nietknięte w tym samym miejscu, w którym je pozostawił.
Kopel nie zabrał jednak swych beczek. „Jeżeli je zawiozę z powrotem do magazynu – pomyślał – skąd będę miał pewność, że rzeczywiście dokładnie i szczerze wyzbyłem się ich na czas Paschy, że zastosowałem się do nakazu usunięcia chamecu? Nie! Nie będę tak ryzykował i nie pozwolę, by nawet najmniejszy cień wątpliwości padł na to, w jaki sposób wypełniłem micwę!”.
Jedną po drugiej reb Kopel stoczył beczki nad samą wodę, odszpuntował je i poczekał, aż ostatnie krople wódki i piwa zniknęły w nurcie rzeki. Dopiero wówczas powrócił do domu.
Krzysztof Czubaszek „Żydzi Łukowa i okolic” (opowieść ze zbioru przypowieści rabbiego Shlomo Yosefa Zevina)