O kozie

Paweł Kępka [z Huty Dąbrowy] kazał zięciowi, żeby zawiózł Żydowi do Żelechowa siano, machorkę i śledzie. Za tę grzeczność Żyd dał mu kozę.

Nim z tego Żelechowa przyjechał, była noc. Teście już spali. Wtedy on wyprzągł konia, kozę wpuścił do obory, a sam poszedł spać do swojego domu na drugi koniec wsi.

Jednakowoż u teściów wcale jeszcze nie spali. Żona tego, co przywiózł kozę, wyszła doić krowę. Otworzyła oborę, krzyknęła i zemdlała.

Wyszła Pawłowa, widzi rogi:

-O Jezu! Diabeł w oborze!

A Paweł:

-Kaśka, leć duchem po święconą wodę!

Wyświęcili tę kozę tak:

-Duchu wszelki, czego potrzebujesz? Czego chcesz od mojego inwentarzu? Wyleź, którędyś wlazł!

Koza, jak to koza – stoi. Oni widzą, że nie pomaga, i krzyczą:

-Bywaj, kto w Boga wierzy!

Dopiero się zrobił rwetes we wsi.

Sąsiad Kępków spał w oborze w długim kożuchu. Jak usłyszał krzyki, zleciał jak wiązka na ziemię.

Dziewczyny, co były z kądzielą, krzyczały, że na wsi jest wściekły pies. Chłopy znowu, że musi się pali.

Kto tylko mógł, leciał z kijami i widłami do Kępków.

Ludzie patrzą: rzeczywiście, z obory, z progu wystają rogi… Dopiero nadleciał boso i w kalesonach ten, co kozę przywiózł, rozpowiedział wszystkim, co i jak.

Nie trza się śmiać z tego, bo na okolicy nie było kozy, a przecież w oborze nie było światła (elektryki).

„Literatura Ludowa”, Nr 2-3, rok IV, Warszawa 1960

opowiedział Jan Pietrzak ze wsi Huta koło Łukowa, spisała Jadwiga Biaduń